Sprawdź kim jest Karmel, o czym śni Zosia i zainspiruj się tutorialem Telimeny.
SPRAWDŹ PRODUKT GDZIE KUPIĆ?Zosia książki uwielbia. Może aż za wiele, Bo znów nowe wybiera; to jej przyjaciele, A miejsce dla przyjaciół musi być w jej domu. Tymczasem miejsca nie ma; Zosia po kryjomu Świeże książki kupuje, starych nie czytając. Zwały rosną, pęcznieją, półek już nie mając! Więc gdy wieczorem wraca i plecak zdejmuje Już wiedzą stare książki co plecak zajmuje. Wzdychają – i czekają, aż na grzbiety biedne Nowe tomy im spadną. Mało to chwalebne! Lecz cóż to? Nie ma nowych! Zosia starą bierze, Nalewa sobie likier, czyta. No, nie wierzę!
Zosia idzie na randkę; warto make-up zrobić! Jak? Tutorial! Na kanał Telimeny wchodzi, Jej film puszcza – i działa. Na powieki cienie, Na policzki róż daje, kontur jak marzenie! Rzęsy długie tuszem, usta kreśli szminką - Potem dziubek do lustra robi... Patrzy z dziwną minką Na siebie – bo jest piękna, ale jakby sztuczna. To zwykła randka w kinie, nie impreza huczna! Zmywa zatem kontury, cienie oraz róże; Jej nie trzeba tapety – zaufa naturze! Bardzo dobrze zrobiła: po kinie, na kawie, Młodzian patrzy z zachwytem; cóż to? Zemdlał prawie!
Zosia ma wolny wieczór; cieszy się na serial! Zabiera się za wybór. Co wybrać? Feeria Możliwości – seriali, dokumentów, filmów! Wybrać jeden? Jak trudno! Niemożliwe! I mów Tu człowieku, że „dużo“ lepsze jest niż „mało“. Zosia sprawdza trailery; nagle: co się stało? Zrobiła się dwunasta! Czas Zosi zasypiać! Zamyka wszystkie strony i do łóżka zmyka.
Gdy pies kota poznaje, różnie to być może. Tadeusz ma kocura: Wojski, zwierzę hoże! Więc gdy Zosi pies, Karmel, Wojskiego spotyka, Trochę boi się Zosia; groźna statystyka! Ale cóż to? Karmela Wojski głową trąca, Karmel macha ogonem, pieszczot nie odtrąca! Tadeusza i Zosi oczy zadziwione – Baraszkują zwierzaki, zabawą niesione! Po godzinie zasnęły. Zosi się zdawało, Że Wojski miauczy jeszcze; to echo miauczało.
Zosia zaprasza na kolację; jakie dać potrawy? Z gotowania jest dobra w gotowaniu kawy. Zamówić coś z dowozem? Pomysł dobry niby, Ale nie chce przepłacać. Może poda grzyby? Wtem przypomina sobie: deser karmelowy! Jak dobrze, że ten pomysł przyszedł jej do głowy! W sklepie lody kupuje, likierem polewa – Gotowe! Zachwycone Magda, Ola, Ewa!
„Najlepiej!“, myśli Zosia, leżąc na leżaku. Z przyjaciółką w SPA razem: weekend pełen smaku! Basen, sauna, jacuzzi! A potem masaże! Ciała – zrelaksowane; roześmiane twarze. Ty też – zachęca Zosia – weekend wygraj taki! Do SPA wyjazd dla dwojga: fant nie byle jaki. Leżak czeka na Ciebie; w konkursie wystartuj! Mówisz, że Ci się nie chce? Ej, no weź nie żartuj!
Weszła dzisiaj Zosia na randkową platformę; Tam chłopy wielkie, mocne – znać, trzymają formę. Pozują przy swych autach, dużo zdjęć z podróży. Lecz – rzecz dziwna – Zosię coraz bardziej to nuży. Prawdę mi panowie dajcie, nie lśniące klaty! Mi rozmowy tęskno, nie – drugiego taty. Wyłącza zatem Zosia lunapark randkowy, Kocykiem się przykrywa, puszcza serial nowy.
Po kawie u znajomych Polacy mecz grają; W telewizji transmisja. Wszyscy oglądają. „I ja“, myśli Tadeusz, „wciągnąć się spróbuję. W końcu sport ten mam we krwi: Sędzią był mój wujek, I mnie o dawnych meczach legendami raczył.“ Ach, cieszyłby się wujek, gdyby go zobaczył! Bo w Tadeuszu szybko dzieje się przemiana: Z obojętnego widza zamienia się w fana. Wrze już w nim krew kibica; emocje – buzują! Polacy przegrywają. Gol! Już remisują! Do końca dziesięć minut. Strzelaj! Jeden jeszcze! Trafił! W poprzeczkę! „To nic! Zwycięstwo nam wieszczę!“ I miał rację Tadeusz – drugiego strzelili! Można świętować! Drinki! W końcu – zasłużyli!
Dzisiaj wystawił Zosię z aplikacji młodzik; Odwołać tuż przed czasem randki się nie godzi! Zosia rozczarowana na domówkę idzie; Tańce ze znajomymi pomogą jej w bidzie. Tańczy, śmieje się, pije kieliszek likieru. Jest miło! Na parkiecie zna tancerzy wielu, Lecz nie widziała nigdy młodziana pewnego. Kolega ich przedstawia (bo przyszedł z kolegą); Mówi rzeczy zabawne, fajnie się porusza – I tak poznała Zosia Pana Tadeusza.
W dzisiejszych czasach ciuchy kupuj w second-handach; O tej maksymie Zosia na codzień pamięta, Jednak dzisiaj, mijając sklepową witrynę, Widzi suknię tak piękną, że aż robi minę Zachwyconą! Kwiecista, lekka i w rozmiarze Zosi. „Cóż zrobić, teraz o tej sukni marzę!“ Ale jak kupić nową? Przecież się nie godzi! Zosia chmurna, strapiona, pod witryną chodzi. „Mam sposób! Jeśli suknię włożę jutro rano, Wieczorem będzie przecież suknią... używaną!“
Na spacerach z Karmelem (tak wabi się jej pies) Zosi nadzwyczaj łatwo ludzi poznawać jest. Kto ma pieska rozmawia chętnie o psich sprawach; Często Karmela z innym psem łączy zabawa. Dziś pani w futrze pyta jakiej Karmel rasy; Mówi, że jej pekińczyk jest na szynki łasy Najdroższe i najrzadsze; pekińczyk w tle szczeka. Zosia na to, że Karmel długo na człowieka Czekał w schronisku. Rasa? Nieważna, bo Zosi Na niej nie zależało. Szczęście w życie wnosi – To od rasy ważniejsze; pekińczyk w tle warczy. Karmel macha ogonem; miłość mu wystarczy.
Czas na wiosnę po zimie, widać to na niebie; Zosia idzie na fitness – bierze się za siebie. Podoba jej się hasło: „Zobaczysz różnicę Już po czterech tygodniach!“; Zosia ćwiczy biceps, Uda, łydki, pośladki; cardio, rozciąganie – I koniec. Zosia dumna. Teraz na czekanie Czas. Efekt ćwiczeń przyjdzie za cztery tygodnie. Odpocznie Zosia, potem - wejdzie w każde spodnie!
„Czy wysłać esemesa? Na czacie zagadnąć?“ Myśli biedny Tadeusz – bo mu ciężko zgadnąć Jak umówić się z Zosią byłoby najlepiej. A jeśli to za szybko? Odpisze mu „Nie piej, Kuraku, zanim słońce wzejdzie!“; przestraszony Tadeusz obawia się, że nie znajdzie żony Jeżeli to popsuje! Bo o Zosi marzy, I jej żarty wspomina, i powab jej twarzy; Nagle – dzwonek! Telefon! Kto to dzwoni? Ona! Odebrać ma czy uciec? Krew w nim jak szalona Wzburzyła się; odbiera! Zosia mówi: „Hejka! Może spacer? Za miasto jest szybka kolejka?“ Uspokaja się serce Pana Tadeusza; Uśmiecha się do lustra, na spacer wyrusza.
Gdy na koncert znajomych wyciąga cię chłopak, Jest spore zagrożenie, że wyjdzie na opak. Tymczasem - oni grają, a Zosia tańcuje! Co to za muzyka? Jazz? Tadeusz stepuje! Nagle krzyczy: „Cymbały!“; aż zatkało Zosię; „Co ty gadasz Tadeusz? Ale z ciebie prosię!“ Tadeusz pokazuje grajka brodatego: „Ten cymbalista, Jankiel, jest moim kolegą! Krzyknąłem, bo solówkę zaczął grać dla ciebie. Poprosiłem go o to.“ Zosia w siódmym niebie!
Jakże miło gdy młodzian o pannę się stara. (Ta mądrość jest prawdziwa, nawet jeśli stara.) A więc cieszy się Zosia, widząc Tadeusza Z bukietem polnych kwiatów; on zaś się nie rusza, Onieśmielony bardzo, w progu Zosi pracy. Bo Zosia jest florystką, a to przecież znaczy, Że kwiatów wokół siebie ma przepięknych mnóstwo! Zawstydził się Tadeusz, że kwiatowe bóstwo Chciał zaskoczyć kwiatami. A Zosia się śmieje: „Wchodź Tadeusz do środka, bo wiatr cię przewieje!“
Zosia sztukę docenia, więc na dziś się cieszy: Wystawa! Świetny powód, by w weekend z pieleszy Domowych się wygrzebać. Do galerii idzie; Tam - konstrukcje dziwaczne, jakby rzeźbiarz w widzie Jakimś w kształty ułożył metal poskręcany: Tu ze stali trójkąty; tam – z miedzi banany. Zosia czyta opisy: kurator tłumaczy, Że banany miedziane, bo piękno to znaczy Post-konceptualizmu. Cóż, Zosia wychodzi, Pod galerią mlecz zrywa: w pięknie o to chodzi!
Jakże krnąbrnym pojazdem rower być potrafi! Zosi właśnie spadł łańcuch; los chciał, że się trafił Młodzian, który przejeżdżał tą ulicą właśnie. Zatrzymał auto, wysiadł; rzecze, nieco przaśnie: „Może pannie naprawię? Bo pewnie nie umie Panna sobie poradzić..?“ - kręci wąsy sumie. Zosia łańcuch zakłada, patrzy na młodziana: „Za ofertę dziękuję. Ale! Proszę pana, Ma pan pustą oponę; może napompuję, Bo sam pan nie potrafi?“ Pan się głupio czuje. Zosia wsiada na rower, miło się uśmiecha – „Żart!“ Śmieją się oboje; można dalej jechać!
Tadeusza i Zosi pierwszy weekend wspólny. Ruszają do Krakowa. Przedział tak przytulny, Że zapada w sen Zosia, na miejscu się budzi. Przez okno widzi peron; na nim – sporo ludzi, Ubranych jakby w góry przybyli wysokie! Patrzy na Tadeusza. On – przeprasza wzrokiem. „Tak słodko spałaś, Zosiu, że budzić nie chciałem. Przejechaliśmy Kraków. Spać ci dalej dałem, Aż obudziłaś się tu – w polskich Tatr stolicy...“ Tadeusz czuje winę; jest czerwonolicy. Zosia oczy przeciera, i zaraz się śmieje: „Chodźmy w góry, Tadeusz! Póki deszcz nie leje!“
OBSERWUJ NAS
Zapraszamy do śledzenia nas w mediach społecznościowych! Bądź na bieżąco z naszymi aktualnościami, promocjami i wydarzeniami